« Back to the POLSKA-TWÓRCZOŚĆ- SPOŁECZNOŚĆ Forum

Proza

Posted by Sofia

posted
updated

Forum: POLSKA-TWÓRCZOŚĆ- SPOŁECZNOŚĆ Group

Czyli słowa niewierszowane, chociaż czasami jest tak trudno rozdzielić prozę od poezji... Zapraszam. 

Tutaj krótka historia o utraceniu pogańskiego dziedzictwa:3

Przyprowadzili go. 

Więc idzie się. 

Żirbora nie potrzebuje więcej niż szelest - a szelestu dostarcza jej każdy ruch, każde powolne przetoczenie siwych podbrzuszy chmur nad czubkami drzew. Bór stoi zbity i ciemny, paprocie sięgają łokci, mech nasiąknięty wodą odbija ślady ośmiu par stóp.

W powietrzu czuć swąd dymu. Czuje się. Nie tylko dym, ale też mokra ziemia, słony oddech morza od pobliskiej plaży – obok, stromy stok schodzący ostrymi zakosami tuż pod uderzenia ogromnych czarno-granatowych fal ubranych w zjeżone kołnierze piany. Piasek w świetle księżyca świeci jaśniej niż srebro, ale teraz jest zgaszony i szary. Szeleści. Jest wieczór. Słyszy się.

…Morze jest jak wściekła kobieta. Z podobną zaciekłością kąsa twarde wybrzeże. Może dlatego Żirbora przeniosła się trochę głębiej, pomiędzy ciężkie od deszczu liście buków i skrzypiące, drapiące igłami gałęzie jodeł i sosen. Udana ucieczka, tym razem od pustych przestrzeni, głodnych, zrozpaczonych i na ostrzu noża. W dół i w głąb. Pod każdym drzewem mogła złożyć głowę do snu. W oczach saren malowała się tkliwa ciekawość, sowy zwalniały w locie, gdy przelatywały nad jej zamkniętymi oczyma, mrówki wytyczały nowe szlaki, omijając jej bose, pokryte błotem stopy. 

Bogowie byli bliżej, jakby również potrzebowali do życia wilgoci, szeptów i półmroku, legowisk wyścielonych pajęczynami i zeszłorocznymi liśćmi.


Słyszy się. Mówią, tak dużo mówią. Są gniewni i zmartwieni. Jeden z nich leży na ziemi, kostki i nadgarstki przewiązane konopnym sznurkiem, chociaż wcale się nie wyrywa. Oni i tak go przytrzymują – ze strachem, z troską, delikatniej niż Żirbora kiedykolwiek spodziewałaby się po surowych rybakach ciosanych przez sztormy, smołę i morską sól tnącą dłonie do kości.

Kobieta przykuca przy opętanym i gładzi jego czoło, odgarniając splątane włosy w których tkwią ziarenka piasku przyniesione z plaży. Widzi, jak mężczyzna zamiera pod dotykiem jej brudnych dłoni o połamanych paznokciach, z błotem i mchem wrośniętych pod każdą zmarszczkę skóry. A oni mówią, tak dużo mówią.

— Przyszli. Znowu. Dwudziestu wojów i trzech możnych, konno. Jeden kazał się nazywać biskupem. Zwalili Trygława. Rozumiesz, Żirboro? Znowu, zaledwie po sześciu wiosnach. Rozbili mu głowę. Roztrzaskali o ziemię. Powiedzieli, że to fałszywy bóg. Że to zły bóg. A prawdziwy przychodzi dać nam pokój i jego imię to…

Wiem, jak ma na imię ich bóg mówią usta Żirbory, a jej dłoń wciąż gładzi czoło opętanego. Słyszę go, a on słyszy mnie. Nie wypowiadajcie imion przeklętych.

Milkną. Żirbora czuje ich strach, smakuje jak gęsty miód wykradziony pszczołom z ciemnej i zmurszałej dziupli.

Przyszli i zniszczyli. Mówią, że przynoszą coś nowego i w zamian zniszczą wszystko co stare. Dopilnują, abyśmy zapomnieli. Nie będziemy potrafili rozpoznać co jest nasze a co ich. Silni, bo z mieczem w dłoni i na czterech podkutych nogach, które nie należą do nich. Przywieźli zamorskiego demona, o twarzy i ciele zalanymi krwią, rozciągniętym jak mięso na deskach. Przywieźli i powiedzieli: jest najsilniejszy, jest najstraszniejszy, to do niego należy świat. To w jego rękach jest przyszłość i pozostaje wam się poddać.

Żirbora zamyka oczy i wchodzi jeszcze głębiej. Las w lesie. Miejsce, gdzie drzewa padają na ziemię i wtulają rozgorączkowane od płaczu czoła pomiędzy liście. Żirbora nie zadaje żadnych pytań. 

A więc Żirbora odprawia egzorcyzmy i odpędza demony. 

Żirbora potrafi takie rzeczy. Dlatego do niej przyszli.

Wszyscy bogowie, skryci w niebie i ziemi, skryci w brudnych obwódkach moich paznokci, w splątanym kołtunie moich włosów. To do Was mówię.

Ty, który miotasz gromy i krzyczysz słońcem o świcie, i w skwarne południa. I Ty, który władasz falami i łodziami, rozkazujesz rybom i potworom morskim. I Wy, którzy spoglądacie na nas z każdego czubka gałęzi, którzy śpicie na dnie gniazd uwitych przez zziębnięte ptaki, wy którzy widzicie i słyszycie. Uleczcie tego chłopca przed szaleństwem i złem, które przywleczono tu jak dżumę, jak zarazę, która wybije nas i nasze słowa, która zostawi nas jak puste, wydrążone pnie, z których zabrano miód i zabito wszystkie pszczoły.

Wszyscy dobrzy bogowie. Tak, to do Was mówię. Słyszę Was, a Wy słyszycie mnie.

… Puszcza przyzywa lekko, leciutko. Spokojna jak mała dziewczynka, skupiona na bursztynach w dłoni, ze słońcem odbijającym się od brązowych kolan i ramion. Pewna siebie jak zwierzątko, bezmyślna jak żywioł, wsłuchana we wszystkie głosy i szelesty, które ją otaczają. Najłaskawsza z bogiń i najbardziej tajemnicza z matek.


Uściwoj wraca do siebie po kilku godzinach. Płacze i całuje jej dłonie. Pozostali mężczyźni z trudem ukrywają ulgę, ich głosy drżą, gdy dziękują szepcząc jeden przez drugiego. Zostawiają jakieś zawiniątka w białym płótnie pod starą, sękatą wierzbą. W pniu drzewa śpią pszczoły, bezpieczne i syte. 

Żirobora też robi się senna. Jeszcze nie wie, że następnego dnia jej głowa zostanie zatknięta na włóczni pośrodku placu, tuż obok zwalonego posągu Trygława. 

Żirobora nie wie o tym, więc wtula twarz pomiędzy korzenie wierzby i śpi twardo.



Report Topic

0 Replies